Styl Davida Ayera widać z daleka. Jest brudne meksykańskie Los Angeles, jest przemoc i są kartele. Film określił bym jako połączenie "Bogów ulicy", "Ciężkich czasów" i Malicka. Co prawda dysputy o Bogu pasują tu jak pięść do nosa, a końcówka filmu woła o pomstę do niby całość ogląda się bardzo dobrze dzięki niezłym występom odtwórców głównych ról oraz nieprawdopodobnemu klimatowi meksykańskiego półświatka. Mogło być lepiej, ale najgorzej też nie jest.